fbpx Dakar Legends Trail: przez Saharę Zachodnią
Czwartek, kwiecień 18, 2024
Strona głównaInspiracje podróżniczeDakar Legends Trail: przez Saharę Zachodnią

Dakar Legends Trail: przez Saharę Zachodnią

Ponowna wyprawa do Dakaru. Marzyłem o tym od czasu, gdy po raz pierwszy pojechaliśmy do stolicy Senegalu w 2011 r., podążając śladami oryginalnego rajdu Dakar. Plan był prosty: przejechać tę trasę co 10 lat. Kiedy piszę te słowa, czekanie kolejną dekadę na powrót do Dakaru brzmi jak wieczność. Poza tym, jeśli ma się jedną szansę na dekadę, liczba okazji do odbycia tej wymarzonej podróży jest ograniczona. To jest druga część serii Dakar Legends Trail!

Wciągająca pustynia

Jazda przez pustynię uzależnia. I jednocześnie uspokaja. Fizyczne zmęczenie, które odczuwasz po jej zakończeniu, jest przyćmione spokojem psychicznym, jaki ogarnia Cię na afrykańskich zboczach. Jazdę do Dakaru można właściwie podzielić na cztery główne części. Część europejska to jedynie rozgrzewka, a dla tych, którzy zdecydują się jechać autostradą, to niemal strata czasu. Co więcej, w Afryce trzeba zmienić opony. Opony typu Knobby i autostrady... to nigdy nie było dobre połączenie.

Część druga tej wyprawy to zupełne przeciwieństwo. Maroko zapiera dech w piersiach i jest rajem dla miłośników jazdy terenowej i przygód. Nawet ci, którzy rzadko – jeśli w ogóle – zjeżdżają z asfaltu, będą pod wrażeniem surowości gór Atlas, wspaniałości Sahary i piękna wybrzeża Atlantyku.

A potem część trzecia: po minięciu Agadiru jedzie się w zasadzie prosto w dół. Sahara Zachodnia i Mauretania to prawie 2500 km cierpliwości. To prawda, poruszasz się na motocyklu, ale krajobraz za Agadirem nie zmienia się aż do momentu, gdy jesteś kilka kilometrów od granicy z Senegalem. I jest jeden wyraźny punkt, w którym można stwierdzić tę zmianę: nagle na pustyni pojawia się drzewo. A potem jeszcze jedno. A potem jest ich już wiele. Nagle znajdujesz się na brzegu rzeki Senegal i na posterunku granicznym z Rosso.

Oszałamiająca XT, imponujące Bridgestone AX41

Ale nie uprzedzajmy faktów. Nie dotarliśmy jeszcze do tego punktu. Jeśli znasz poprzednią część tej historii, wiesz, że dotarliśmy do Agadiru z zaskakująco małą liczbą problemów. Nie wiedzieliśmy, czego możemy się spodziewać po 42-letnim motocyklu Yamaha XT500 na gorącej pustyni. Cóż, silnik nie zawiódł, ani w ekstremalnych temperaturach przekraczających 40 stopni, ani podczas długich odcinków łącznikowych, na których ten wielki jednoślad musiał pędzić po asfalcie ze stałą prędkością 100 km na godzinę.

ŚWIETNE OSIĄGI OPONY BRIDGESTONE AX41 BARDZO NAM POMOGŁY. DOSKONALE SPRAWDZA SIĘ NA SZOSIE I W TERENIE. BYLIŚMY ZASKOCZENI, JAK NISKIE BYŁO ZUŻYCIE TEJ OPONY.

Jednak bez względu na to, jak dobrze radziła sobie XT, długie odcinki asfaltowe nie są jej ulubioną częścią. Na odcinkach terenowych potomek pierwszego zwycięzcy Dakaru czuł się znacznie lepiej. Niemniej jednak, nadal trzeba porzucić nowoczesne techniki jazdy terenowej, aby XT500 płynnie pokonywała zbocza.

Stare techniki

Motocykl jest tak mały, że stanie na nim to zawsze zły pomysł. Ze względu na plecy, nogi i po prostu dlatego, że człowiek się męczy. O ile w nowoczesnym modelu typu adventure lub off road można stanąć i trochę odpocząć, o tyle w XT nie jest to możliwe. Zwłaszcza jeśli używasz oryginalnego zawieszenia. W tym przypadku pokonujesz pustynię, mając do dyspozycji zawieszenie o skoku zbliżonym do deskorolki. Uczysz się siedzieć jak najwięcej i schodzić z siedziska tylko wtedy, gdy jest to naprawdę konieczne. Pozycja siedząca daje dodatkową korzyść: grubość wyściółki pozwala zamortyzować część wstrząsów. Nic dziwnego, że większość starych zdjęć z Dakaru przedstawia siedzących motocyklistów.

W linii prostej

Po minięciu Agadiru postanowiliśmy trzymać się jak najczęściej wspaniałych piaszczystych ścieżek, które prowadzą przez Sidi Ifni do Plaga Blanche . Dla jadących z Guelmin ta słynna i imponująca plaża jest niemal obowiązkowym przystankiem. Następnie droga do Dakaru prowadzi w kierunku El Layoun i Dakhla. Nie ma tu zbyt wiele bezdroży, tylko długa i kręta droga.

Jeśli chcesz się przekonać, czy wśród skał nie ma policjantów z radarami, możesz mknąć na południe z prędkością 160 km na godzinę. Płynnie. Możesz, jeśli jedziesz nowoczesną Yamahą T7. XT nie przepada za dużymi prędkościami. Ténéré 700 udowadnia, że jazda przygodowa obejmuje także podróżowanie, a co za tym idzie – pokonywanie długich tras. O ile w części marokańskiej lubiliśmy od czasu do czasu dotrzymywać kroku Ténéré 700 naszą XT, to po wjechaniu na Saharę Zachodnią nie było na to szans.

Śpiew

W pokonywaniu kilometrów Ténéré 700 z oponami Bridgestone AT41 wypada zaskakująco dobrze, a XT500 przewidywalnie słabo. To nie jest motocykl na długie autostrady. Ani nawet na krótkie. Ale to była część gry, część wyzwania, jakim było przeżycie tej przygody na tym motocyklu.

Śpiewanie w kasku też pomaga. Nie mam pojęcia, ile razy śpiewaliśmy „Turn The Page” zespołu Metallica (a raczej Boba Segera). „On a long and lonesome highway, east of Omaha...” „On a road to nowhere” zespołu Talking heads, równie dobrze odbijało się echem niezliczoną ilość razy z naszych gardeł. Swoją drogą to dość irytujące, gdy nie pamiętasz ani fragmentu tekstu i musisz nucić fragmenty piosenki. Pomaga to jednak w nabijaniu kilometrów.

Witaj Dakhla

Przejazd między Tan Tan a Dakhla jest najdłuższy i najbardziej uciążliwy na całej trasie Dakaru. Nie ma tu zbyt wielu przystanków i jest to bardzo prosta i nudna droga. Odliczanie kilometrów jest częścią tej podróży i wiesz, że po prostu musisz się z tym zmierzyć. Ale i tak jest do bani. Jednak po dotarciu do Dakhli wszystko się opłaca. Nie ze względu na miasto jako takie, ale na otaczające je krajobrazy.

Dakhla leży na półwyspie, a płytkie wody wokół niej przyciągają surferów z całego świata. Ponieważ surferów nie powinno się wysyłać na ten nudny odcinek, w Dakhli znajduje się lotnisko. Covid zadbał o to, by na płytkich wodach Sahary Zachodniej było znacznie mniej windsurferów, ale i tak widok jest niesamowity. Prawie 1000 km niczego poza piaskiem i skałami, a tu nagle kolorowe żagle i latawce. Jednak to nie jest najlepsza rzecz w Dakhli. Tuż za miastem rozciąga się niemal nieziemski krajobraz. Czasami można się tu poczuć jak na Księżycu. Uderzający biały piasek, wiele twardych odcinków, szalone formacje skalne... To dziwny kawałek planety, tuż za ostatnim miastem przed granicą mauretańską.

Hotel na minus pięć gwiazdek

Ale uważaj. Mimo że jest to ostatnie duże miasto przed granicą, w Dakhli wcale nie jest się na granicy. Zanim dotrzesz do imponującego posterunku granicznego z Mauretanią, czeka Cię jeszcze 350 km jazdy. Pomiędzy częścią marokańską a posterunkiem mauretańskim znajduje się 5-kilometrowy pas zwany Ziemią Niczyją. Granice obu krajów nie stykają się tam ze sobą. Istnieją plany, aby zlikwidować ten szeroko komentowany skrawek ziemi, do którego każdy ma roszczenia, i aby granice po prostu się łączyły, tak jak prawie wszędzie na świecie, ale jeszcze tego nie zrobiliśmy. I jak się okazało: nie byliśmy jeszcze w Dakarze.

Na marokańskim posterunku granicznym poznaliśmy się bardziej, niż chcieliśmy. A to dlatego, że utknęliśmy tam na cztery dni. Gorsze od tych dni były noce, spędzone w jedynym hotelu w okolicy. Wyobraź sobie obskurny budynek z drewnianymi ławkami i wszelkiego rodzaju gryzoniami, które co noc biegają po pokoju i po twoim śmierdzącym kocu. Cóż, i tak jest to lepsze niż pobyt w hotelu z minus pięcioma gwiazdkami przy granicy. Powód opóźnienia? Kiepskie wymówki i dziwna polityka Maroka.

Kafka

Początkowo powiedziano nam, że na naszych dokumentach celnych brakuje pieczątki. Dziwne, bo kiedy prom przypłynął do Tangeru, wszystko zostało ładnie ostemplowane. Kłótnie i oczekiwanie trwały nieco ponad dobę, szczególnie długa była noc. W końcu otrzymaliśmy wiadomość, że urząd celny w Dakhli może nam dostarczyć tę niezbędną pieczątkę. Tak, w Dakhli, która jest oddalona od granicy o prawie 350 km. Wróciliśmy więc do Dakhli, gdzie dowiedzieliśmy się, że wszystkie nasze dokumenty są w porządku. Znowu pojechaliśmy na granicę – nie obyło się bez nocy spędzonej w prawdziwym łóżku – aby usłyszeć, wierz lub nie, że tym razem brakuje jakiegoś dokumentu. Tak, z powrotem do Dakhli. Tylko po to, by usłyszeć, że – jak poprzednio – wszystkie nasze dokumenty są w porządku. Po raz kolejny przejechaliśmy więc 350 km z powrotem na granicę, gdzie zaproponowaliśmy celnikowi kwotę, na którą musiał pracować przez ponad pół roku (celnicy zarabiają tam około 150 euro miesięcznie). W tym momencie obiecano nam, że będziemy mogli przewieźć naszą furgonetkę z motocyklami przez granicę. Bo to będzie transport, a nie podróż. Czyli jeden kierowca, furgonetka i dwa motocykle. Nie tak to sobie zaplanowaliśmy, ale wyglądało na to, że to jedyna możliwość dotarcia do Senegalu.

Nie możesz się doczekać, aby przeczytać trzeci odcinek? Kliknij tutaj, aby przeczytać epizod #3.

- Reklama -

Najbardziej popularne posty